Jak to było z kościołem i plebanią w Czarżu

 

   Powiadają ludzie, że dawno temu stał w Czarżu kościół wraz z plebanią. Nie ten jednak, który dzisiejsi ludzie znają, lecz stary, z pradawnych jeszcze czasów ostały. Stałyby pewnie on i po dziś dzień, bo solidnie były przez lud postawiony. Lecz razu pewnego, kiedy właśnie w kościele odprawiano nabożeństwo, miało miejsce przedziwne zdarzenie.
   Pracowała kiedyś na plebani pewna dziewczyna, której imienia nikt już nie pamięta. Posługiwała przy posiłkach, sprzątała i doglądała plebańskiego inwentarza. Lecz czasami gospodyni plebańska, wzywała ją do kuchni by tam, dziewczę pomagało w przygotowaniu posiłków. Tak też było i tego pamiętnego dnia, kiedy gospodyni zawołała: 
– A choć no tu do kuchni i narób kluch skubanych, bo to pleban dziś wołał, że dawno ich w misie nie miał.
  Tylko pierwej zajrzyj do kurnika, bo i jajka potrzebne będą.
Zostawiała dziewczyna swoje dotychczasowe zajęcie, a że posłuszna była no i gniew gospodyni znała, pobiegła czym prędzej by jajek naszukać i kluchy zacząć księdzu gotować. Po chwili szła już żwawo do plebani, zamiatając radośnie warkoczem, bo też i jaj naznajdowała więcej niż zazwyczaj.
Ucieszy się gospodyni jak tyla jaj obaczy. Może i milsza będzie i szybciej doma puści – myślała w duchu.
Z tymi wesołymi myślami przekroczyła dziewczyna próg kuchni i poczyna wołać:
– A no patrzajcie jeno pani gospodyni, ilem ja…
Nawet nie zdążyła swojej pochwały całej wypowiedzieć, gdy nagle… trach!
Prawą nogą zahaczyła o stępę – do tłuczenia kaszy używaną – którą to ją gospodyni przy odrzwiach postawiła, by łatwiej z komory mąkę wystawić.
Pochyliła się teraz dziewczyna do przodu, przestraszone oczu utkwiła przy tym w swoich wyciągniętych przed siebie dłoniach. W nich zaś niczym w koszyczku, co go to ludziska na Wielkanoc do święcenia noszą, dziewięć jaj trzymała. Broniąc się przed upadkiem, szybko drugą nogę do przodu wysunęła, lecz cóż z tego kiedy poczęła chwiać się to na lewo, to na prawo. Do tego o zgrozo i jej ręce, a przez to i jej dłonie, zaczęły się kołysać.
Zdążyła jeszcze gospodyni krzyknąć:
– Trzymaj…
Trach, tragedia. Jedno z jajek wyturlało się z dłoni dziewczyny i spadło pod jej nogi.
Widząc to gospodyni rozgniewała się srodze i w złości głośno zakrzyknęła:
– Obyś się w ziemię zapadła niedorajdo!
Nagle, ledwo słowa kobiety wybrzmiały wszystko wokół się zatrzęsło, a po chwili – ziemia się otworzyła.
Pochłonęła ona i kościół i plebanię, a miejsce gdzie stały zalała woda, którą z czasem ludziska jeziorem Karwoś poczeli nazywać.
Od tej to smutnej chwili zawsze kiedy dzwony w obecnym kościele parafialnym dzwonią, w oddali w jeziorze odzywają się dzwony zatopionego kościoła, a ich przytłumiony przez wody głos, prosi wiernych by Ci za dusze tak tragicznie zmarłych, choć jedną zdrowaśkę odmówili.

spacer
1 Komentarz
Inline Feedbacks
View all comments
Maciej
Maciej
26 lutego 2017 02:13

Może być 😉